Prenumerata
Sucha 35B
30-601 Kraków

Nie czujemy się bohaterami

O posłudze podczas pandemii w Śląskim Centrum Opieki Długoterminowej i Rehabilitacji „Ad finem” w Czernichowie

Jak znaleźliście się w ośrodku w Czernichowie?
Ks. Paweł Golemo MS: Na początku pandemii prowincjał dostał zapytanie z Konsulty Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce, czy są chętni do posługi wśród potrzebujących. W seminarium misjonarzy saletynów zgłosiło się osiem osób, po selekcji zostało pięć. Później pan Jacek Dutkiewicz, lekarz Grupy Beskidzkiej GOPR, odpowiedzialny za akcję w Czernichowie, wystosował prośbę o pomoc do wojsk terytorialnych i Kościoła. Informacja o poszukiwaniu chętnych trafiła do prowincjała, więc pojechaliśmy. Wolontariuszy było około dwudziestu, w tym sześciu żołnierzy WOT, nas pięciu, czterech franciszkanów i świeccy. Były to osoby pracujące w ośrodku, a przed bramą WOT, żołnierze i policja pilnowali, żeby nikt nie wszedł ani nie wyszedł.

Co należało do waszych obowiązków?
Bartłomiej Tyczka MS: W czasie posługi opiekowaliśmy się pensjonariuszami tego ośrodka. Zajmowaliśmy się najbardziej podstawowymi rzeczami – karmieniem, przygotowywaniem posiłków, myciem, dbaniem o higienę, pomagaliśmy pielęgniarkom, sprzątaliśmy.
Wiktor Gąsiorowski MS: Na początku było ich 150, a później liczba stopniowo się zmniejszała. Pierwszego dnia wywieziono do innych ośrodków około 40 osób, później kolejne i pod koniec naszego pobytu pozostało około 60, które wywieziono w ostatnich dwóch dniach. W pierwszym dniu naszej posługi w ośrodku została tylko jedna pielęgniarka, która tłumaczyła nam, co trzeba robić. I tak zostaliśmy pielęgniarkami, a dzień później oddziałowymi.

Jak wyglądał dzień pracy?
W.G.: Budziliśmy się o 7.00, szliśmy myć i przebierać pacjentów. Potem ich karmiliśmy, sprzątaliśmy po śniadaniu i to trwało do 11.00. Wtedy schodziliśmy z dyżuru i od razu ruszała druga ekipa, która zajmowała się obiadem. My mieliśmy wtedy chwilę przerwy, a potem znów karmienie i sprzątanie. Później kolejna chwila przerwy – czas, żeby odpocząć, zjeść obiad, uczestniczyć w Eucharystii, przespać się. Wracaliśmy do pracy około 17.30, by podać kolację i zrobić toaletę pensjonariuszom.

P.G.: W pierwszym tygodniu schodziliśmy z dyżurów przed 23.00. W drugim już około 21.00, bo nabraliśmy wprawy i zgraliśmy się w grupie. Wypracował się system, każdy wiedział, co ma robić, i szło to dużo szybciej.

W.G.: Jeden ze strażaków wpadł na pomysł, żeby tych pacjentów z różnych oddziałów umieścić jak najbliżej siebie, na jednym piętrze, żeby nie trzeba było biegać po całym ośrodku. To bardzo usprawniło pracę. Rekord strażaka Adama to 22 kilometry w ciągu jednego dnia – mierzył na zegarku.

Spodziewaliście się, jak będzie wyglądała wasza praca?
W.G.: Nie! Myśleliśmy, że będziemy tam myć podłogę i obierać ziemniaki! Gdy przybyli WOT-owcy, mówili, że ich uczyli strzelać, a nie przebierać pampersy…

B.T.: Nie wiedzieliśmy, co nam dadzą do roboty, byliśmy gotowi na wszystko, ale nie spodziewaliśmy się pełnej opieki nad chorymi.

W.G.: Zaskoczeniem było też to, że cały czas trzeba było chodzić w kombinezonach. Nie spodziewałem się, że będzie tak restrykcyjnie i osoby koordynujące, z głównym odpowiedzialnym Piotrem Nowakiem, ratownikiem Grupy Beskidzkiej GOPR, będą tak dbały o bezpieczeństwo. Pierwsze zdanie, jakie usłyszałem od jednego z wolontariuszy, który dezynfekował naszą część do spania, brzmiało: „Witajcie w paszczy smoka”. Klimat jak na amerykańskim filmie. Po kilku dniach przyzwyczailiśmy się do tego i już nie robiło to na nas takiego wrażenia, ale na początku czuło się ryzyko.

Jak odbierali was pensjonariusze?
B.T.: Bardzo dobrze. Byli bardzo wdzięczni, nie sprawiali problemów, mimo że spotykali się z ludźmi, którzy wyglądali jak z kosmosu. Przychodziliśmy do nich ubrani na biało, w maskach, w rękawiczkach, w przyłbicach, to budziło w nich strach, niechęć, a mimo wszystko byli wobec nas bardzo ufni.

W.G.: Była taka babcia, która nas przytulała w tych kombinezonach. Wiele razy słyszałem podczas przewijania pacjentów, że jesteśmy uśmiechnięci, zadowoleni, usłużni, robimy to z sercem.

(…)

Czy czujecie się bohaterami?
B.T.: Ja się nie czuję bohaterem. Nie narażałem swojego zdrowia. Nie wykroczyłem w żaden sposób poza zakres swoich obowiązków. Jestem zakonnikiem, mam służyć ludziom, w taki czy inny sposób.

W.G.: Ja tam więcej dostałem niż dałem. Czym są dwa tygodnie, wobec wysiłku ludzi, którzy pracują tam całe życie? Dla nas to tylko chwilowe oderwanie od codzienności.

B.T.: Dla mnie to niebywałe, że przy takim nakładzie pracy, przy takim dużym obciążeniu fizycznym i psychicznym, przy przebywaniu w zamkniętym pomieszczeniu ze sobą non stop przez dwa tygodnie nikt się tam nie kłócił, byliśmy w stanie wspólnie pracować i pomagać w przyjaznej atmosferze.

W.G.: I pozostało doświadczenie przyjaźni, wielkiej współpracy pomiędzy zakonnikami, wolontariuszami, GOPR-owcami, żołnierzami, pensjonariuszami, pielęgniarkami. Wszyscy stworzyliśmy zgraną ekipę i chociaż sytuacja zewnętrzna była nieciekawa, to w środku panował duch radosnej pracy, optymizmu, nadziei, przyjaźni. I my sami mogliśmy się nawzajem lepiej poznać. W seminarium nie ma sytuacji, które by tak mocno sprawdzały człowieka.

P.G.: I każdy szedł do pracy, nie spodziewając się nic w zamian. Trudna sytuacja wydobywa z ludzi altruizm.

Zachęcamy do lektury całego wywiadu ks. Grzegorza Szczygła MS z ks. Pawłem Golemo MS, prefektem saletyńskiego seminarium, oraz klerykami Bartłomiejem Tyczką MS i Wiktorem Gąsiorowskim MS, zamieszczonego w numerze specjalnym ŁZY MARYI „LaSalette” Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej.

Zostań prenumeratorem naszego saletyńskiego dwumiesiecznika!


Zostań prenumeratorem naszego saletyńskiego dwumiesiecznika! Szczegóły – >TUTAJ


.

.

You may also like
Radosne, bo mają Boga w sercu. Wdowy konsekrowane.
Jak rozpoznać swoje powołanie?
Świecki – współpracownik czy współodpowiedzialny?
Kryzys powołań